Wypadałoby, żebym jako wschodoznawca wypowiedział się na temat ostatnich wyborów parlamentarnych w Rosji. Tak mi się przynajmniej wydaje, że wypada. Znajomym jednego z naszych profesorów też tak się zawsze wydaje. Kiedyś narzekał, że jako antropolog zajmujący się Azją Środkową, jest non-stop proszony o opinię na temat Białorusi, Ukrainy i kilku innych regionów, które średnio go interesują. Z Rosją jest jednak problem. Sam najbardziej interesuję się południowymi rubieżami byłego ZSRR, a Rosję i jej wkład w rozwój, lub niedorozwój całego tego obszaru trudno przecenić.
Problem jednak w tym ,że co można oryginalnego powiedzieć na temat wyborów, które właśnie się odbyły, ale tak jakby ich nie było? No bo przecież oczywiste kto wygra, kto zostanie spałowany i że Zachód się oburzy, a oburzenie jego zostanie kompletnie zignorowane.
Przyznam, że przypomniała mi się pewna historia z regionu, który jak najbardziej mnie interesuje. Przypomniała mi się po przeczytaniu nagłówka z Frondy (też zbulwersowanej, a jak!) : "Rosyjskie partie otrzymały razem 146 procent głosów". A przypomniało mi to sytuację zaistniałą przed wyborami do czeczeńskiego parlamentu trzy lata temu. W lokalnej telewizji pojawił się nie kto inny jak Ramzan i zakomunikował, że "frekwencja w wyborach wyniesie co najmniej sto procent".
Nihil novi.
środa, 7 grudnia 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz